Tagi
aniołki, aniołkowi rodzice, dziecko, matka, miłość, moje dziecko, nie odchodź, poronienie, samotność, strata dziecka, trudna miłość, śmierć dziecka
To był zwykły dzień. Dzień jak co dzień, dzwoni do mnie mąż i mówi „Kasia poroniła”… Stanęłam jak wryta. Nie wiedziałam co powiedzieć. Nigdy wcześniej nie miałam styczności z taką sytuacją wokół mnie. Poczułam ogromny smutek, żal… jeszcze chwilę temu cieszyłyśmy się, że tak jak ja jest w ciąży, dzieci będą z tego samego rocznika… myślałam o dziecku, o tym, że nie przyjdzie na świat… myślałam o niej – co musi czuć… A co można czuć w takiej sytuacji? Niektórzy pewnie myślą, że zrobisz sobie następne i tyle. Ale prawda jest taka, że zmarło dziecko tu i teraz i właśnie to. Nic tego nie zmieni.
Czasem, gdy nachodziły mnie myśli o chorobach dzieci jeszcze w łonie matki, wyobrażałam sobie stanowisko niektórych ludzi, że nie warto ratować, walczyć… przecież można zajść znowu w ciążę – jakbyśmy robili dzieci na akord…
Niedługo potem dzwoni tel. – to ona. Zamarłam, bo nie wiedziałam co powiedzieć. Odebrać? A może lepiej nie… Odebrałam. Pytała o to jak dojechać do szpitala. Jechała na zabieg. Jej głos brzmiał normalnie, a ja nic nie powiedziałam o tym co się stało, że wiem… Myślałam tylko o tym jak silna musi być w środku. Po rozmowie odetchnęłam, że nie mówiłyśmy o tym, ale tak naprawdę rozmowa tylko odsunęła się w czasie…
W takich chwilach żadne słowa nikogo nie pocieszą. Ten czas trzeba przejść samemu, w gronie najbliższych. Przejść żałobę tak jak czujemy. Tak – żałobę… bo to śmierć dziecka. Dziecka, któremu biło serduszko. Dziecka, które miało całe życie przed sobą.
Niedługo po tym wydarzeniu wchodzę na FB, przykuwa moją uwagę czarna wstążka, ale nie wchodzę w szczegóły bo widzę, że ktoś do mnie napisał wiadomość. Ktoś kto nie odzywał się do mnie ponad dwa lata – wiedziałam, że musi być ważny powód – i był.
„Dziś w nocy zmarła córeczka Zosi ;(”
Zamarłam… słowa utknęły mi w pamięci i nigdy już nie odejdą.
W pierwszej chwili pomyślałam, że to jakiś głupi dowcip, jeden z nieodpowiednich, że może jakieś badanie socjologicznie, itd. Chciałam, żeby tak było. Weszłam na profil Zosi, to u niej była czarna wstążka… Zobaczyłam komentarze i wtedy powoli docierało do mnie, że to nie żart (choć jeszcze bardzo długo chciałam w to wierzyć).
Przed oczami miałam dziewczynkę, małą, bezbronną, niezwykle radosną… Nie miała okazji pobawić się z moją córką na placu zabaw, ale 3-4 msc wcześniej spotkaliśmy się przypadkiem w cukierni… Niesamowite jak dzieci szybko zdobywają serca innych. Ona wtedy zdobyła moje i Emilki. Bawiły się, śpiewały, tańczyły…Miałam przed oczami ten widok i nagle poczułam ogromny żal i smutek…zalałam się łzami, nie mogłam się panować. Myślałam o Zosi i o jej mężu, o tym jak ciężko musi być im. Ja cierpiałam, a oni musieli umierać gdzieś w środku, musieli patrzeć jak umiera ich ukochane dziecko… Milion razy zastanawiałam się dlaczego tak musiało być, dlaczego właśnie ona i jak silni wewnętrznie muszą być jej rodzice, by przeżyć takie doświadczenie… Pamiętam jeszcze, że zadzwoniłam do męża. Odebrał słowami „coś ważnego, bo mam spotkanie?”, a ja płakałam mu do słuchawki, nie mogłam się opanować… Wyszedł ze spotkania i starał się mnie uspokoić… przypomniał, że nie mogę się denerwować, bo może to zaszkodzić dziecku pod moim sercem. Powiedział, że nie powinnam prowadzić auta w takim stanie i jechać po Emilkę do żłobka, że on ją odbierze po pracy, ale ja chciałam jak najszybciej pojechać do niej i ją przytulić. Pamiętam tyle, że przez długi okres czasu nie mogłam dojść do siebie po tej tragedii, wiele osób tak miało. Na samą myśl do tej pory łzy cisną mi się do oczu i spływają po policzkach (nawet jak piszę ten tekst, po kilki miesiącach od tego wydarzenia).
Zosiu – dziękuję Bogu za to, że jesteś taka silna!
Dzień pogrzebu był niezwykle ciężki. Mnie mówiono, że nie powinnam w ciąży iść na pogrzeb, ale jak miałabym nie pójść? Jakie kwiaty kupuje się na pogrzeb dziecka? Kupiłam białe, bo takie małe dziecko (3,5 roku) nie miało na sumieniu żadnych grzechów. Na pogrzebie nie ma mszy w intencji zmarłego dziecka, jest tylko ceremonia, bo dziecko idzie od razu do nieba!
Pod kościołem tłum ludzi… ludzi, którzy przyszli wesprzeć Zosię i jej rodzinę… ludzi, którzy przyszli pożegnać jej córeczkę i przejść z nią tą ostatnią drogę.
Jestem wierząca i sama milion razy zadawałam sobie pytanie, dlaczego Bóg pozwolił umrzeć tej małej, bezbronnej istocie. Na pogrzebie ksiądz powiedział, że Bóg też chce się otaczać takimi aniołkami i że Zosia będzie miała teraz wstawiennika u góry, który wyprosi dla niej wszelkie łaski… Te słowa do mnie dotarły, ale mimo to nadal czuję smutek i żal gdzieś głęboko w środku…
Ponownie nie mogę opanować łez, zastanawiałam się czy dam radę iść na cmentarz (powiedziałam sobie, że jak będę bardzo to przeżywać to z uwagi na Hanię, nie pójdę), ale nie wyobrażałam sobie nie iść. Wyłam jak bóbr i cieszyłam się, że mogę choć tak pokazać Zosi moje wsparcie i obecność. Wiem, że nie uśmierzyło to jej bólu, ale było z pewnością ważne…
Żadna matka, ani ojciec nie powinni przeżyć śmierci swojego dziecka. Nie ważne czy to dziecko ma 3 lata, 33 lata czy jest jeszcze pod serduszkiem u mamy.
W tekście zmieniono imiona matek.