Karmienie piersią to jedna w wielu rzeczy, do których przekonuje się młode matki. W wielu szpitalach, na szkołach rodzenia, mowa jest o tym, że trzeba karmić piersią, że jak ktoś nie karmi to jest wyrodną matką itd.
Jaka jest prawda? Nie wiem, mogę powiedzieć Wam co ja o tym myślę i jak to było u mnie za pierwszym razem. Za drugim – zobaczymy już niebawem 😉
Mój głos to oczywiście tylko jeden niewielki głos w dyskusji, ale od czegoś trzeba zacząć 🙂
W poście o Porodzie pisałam Wam już, że początki karmienia piersią nie były łatwe. Emilia nie potrafiła uchwycić odpowiednio brodawki, ja nie potrafiłam jej odpowiednio przystawić… Zamknięte koło.
W szpitalu jeszcze mnie to tak nie uderzyło mocno – tzn. zawsze jak poprosiłam położną o pomoc w przystawieniu dziecka do karmienia i widziała jak Emilka płacze, było mi źle – wiedziałam że jest głodna, ale w końcu co miałam zrobić. Prób z położnymi podejmowałam co najmniej kilka – różne położne, ale efekt praktycznie żaden L
Czułam się bardzo samotna i w szczególności bezradna. Kiedy w dzień wypisu położna jeszcze właściwie bez pytania dała mojemu dziecku butelkę z mm, nie zaprotestowałam szczególnie, choć serce mi się łamało. Pamiętam jak przez mgłę, że jedynie pytałam czy to już wyklucza moje karmienie piersią itd. Jak prawie jednym duszkiem moje 3-dniowe dzieciątko wypiło 80 ml mleka, gdzie dla takiego małego żołądeczka to jeszcze bardzo dużo, przeraziłam się – wiedziałam, że faktycznie była głodna.
Nie chciałam się poddawać! Dlaczego? Bo sama jestem alergikiem i wiele czytałam, że szczególnie w takich przypadkach warto jest karmić dziecko piersią, no bo przecież chcę dla niego jak najlepiej. Chciałam chronić moją córeczkę, dać jej przeciwciała, dać jej to co najlepsze i dostosowane do jej potrzeb.
W domu nadal było ciężko. Moja mama, o której już też pisałam, starała mi się pomóc – ale wiecie, hormony, babyblus i bezradność połączona z niewiedzą, mnie dobijały. Mąż na wszelki wypadek kupił mleko modyfikowane, ale w ostateczności pozostało zamknięte 🙂
Ściągaliśmy pokarm – tu oczywiście znowu panika, bo przecież to moje mleko jest żółte (siara), potem strasznie przezroczyste, jest go niewiele (20-30 ml, a przecież wcześniej wypiłam aż 80ml), itd. Używaliśmy laktatora ręcznego, więc mąż pompował 😉
Próbowałam karmić przez kapturki, w różnych pozycjach…
Dopiero na następny dzień wyszło dla nas słońce 🙂 cudowne słońce, jakiego jeszcze nie widziałam. Moje dziecko było cudownie zadowolone, bo w końcu się najadało z piersi.
Wszystko trzeba przeżyć, a początki nie zawsze są łatwe i należą do przyjemnych. Ważne jest wiedzieć czego się chce i dążyć do tego! Nam się udało… walka zakończyła się sukcesem. Oczywiście walka jedna z pierwszych, które stoczyliśmy.
Nawał mleczny. Tak, to zdecydowanie coś co czeka każdą matkę karmiącą i nie należy do łatwych. Dla mnie najlepszym rozwiązaniem, które bardzo szybko i łatwo się sprawdziło na obolałe i nabrzmiałe piersi była kapusta. Prosty przepis podany przez moją mamę przez tel. – biała kapusta, a właściwie jej liść, rozwałkowany i włożony do stanika na gołą pierś – jedynie sutek warto i wręcz trzeba pokremować. Daje ulgę prawie natychmiast i jest niezawodne. Polecam! J
Popękane brodawki. Mniej więcej na początku mojej drogi z karmieniem, miałam również problem z popękanymi, krwawiącymi brodawkami. Dlaczego? Bo moja córeczka nie zawsze potrafiła odpowiednio chwycić pierś i sutek (pamiętajcie – praktycznie cały sutek powinna mieć w buzi nasza kruszynka – wtedy nie zrobi nam krzywdy i będzie mieć komfort w jedzeniu). Na tę przypadłość u mnie świetnie sprawdził się Bepanthen (maść). Na szkole rodzenia polecono mi właśnie to rozwiązanie, bo teoretycznie Emilka mogła nawet wziąć sutek z tą maścią do buzi i nic jej się nie działo. Ja starałam się i tak myć pierś z jakichkolwiek kremów przed karmieniem, ale nie musiałam jakoś się w tym przypadku szczególnie starać, bo było to dla niej bezpieczne. Poza tym ta sama maść jest też przydatna do pupki naszego Maluszka – na odparzenia.
Pozycja do karmienia. U nas głównie sprawdziły się dwie pozycje – klasyczna siedząca oraz leżąca – bardzo lubiłam tę pozycję, szczególnie w nocy bo zasypiałam na czas karmienia a po przebudzeniu mogłam odłożyć Emilkę do łóżka. Z czasem nabierał człowiek wprawy i nie stanowiło do mnie problemu chodzenie po domu z jedzącą Emilką J Jestem przekonana, że każdy znajdzie coś dla siebie, bo możliwości jest wiele.
Emilka była cudownym dzieckiem, a jej jedynym „mankamentem”, jeśli tak to można było nazwać, było ulewanie. Od początku miała problemy, aby przyswajać to co jadła. Wisiała na piersi po 40 min, z czego nawet po odbiciu, nawet po 2-3h, potrafiła oddać mnóstwo mleka. Trudno powiedzieć ile, ale nie raz cała pielucha tetrowa była mokra w wyniku jej ulania. Byłam z nią u lekarza, mówiłam o swoich obawach. Lekarka uznała, że trzeba przyjrzeć się wadze Emilii i na tej podstawie zdecydować czy trzeba dokarmiać czy też nie. Co tydzień chodziłam ważyć Małą do przychodni i pięknie przybierała na wadze. Ulga… nie trzeba dokarmiać 🙂 p.s. dodam, że to ulewanie, okazało się być jej ‚urodą’ – miała taką do 9 msc życia, potem jak ręką odjął.
Regularność i długość karmienia. Jak wiadomo i jest napisane we wszystkich poradnikach dot. karmienia piersią, karmimy na żądanie i nie ma potrzeby podawania niczego innego. Emilka urodziła się we wrześniu, więc ciepło nie było, aby musieć podawać np. dodatkowo wodę, czy herbatkę. Emilka była tylko na piersi. Chodziła jak w zegarku – równo co 3h budziła się i płakała o jedzenie. Ja odnotowywałam sobie wszystko ile i której je, z której piersi, ile kupek zrobi, itd. Może wyda się to śmieszne, ale uspokajała mnie ta wiedza, czasem przydawała się jak lekarz o coś zapytał. Z czasem poczułam wew., że już nie muszę robić zapisków, ale do tego czasu ja czułam się pewniej – zachęcam do takiego notowania! Ale wracając do temu, Emilka jadła regularnie i zajmowało jej to ok 30-40 min. Kiedy bardzo ulewała, przestawiłam ją i siebie na inny tryb – pozwalałam jej jeść max 10 min – później zakładałam, że i tak się już bawi i niepotrzebnie wisi na piersi. Faktycznie okazało się, że najadała się wystarczająco w tym czasie, który docelowo skrócił się nawet do 5-7 min w zależności od jej potrzeb. W tym czasie była w stanie skutecznie opróżnić dwie piersi, które były pełne. Dla mnie też było to wygodniejsze, a i miałam pewność, że jak je intensywnie, ale bez zbędnych przerw, to mniej nałyka się powietrza, które tylko potęgowało ulewania.
Najcięższą dla mnie próbą był czas, w którym musiałam iść do szpitala. Moja córeczka miała wtedy 2,5 msc, a ja na całym ciele miałam jakąś pokrzywkę, która nie dawała mi już żyć. Każdy kawałek mojego ciała mnie swędział, pokryty był czerwonymi bąblami i o 23:00 wylądowałam w przychodni całodobowej (oczywiście z nastawieniem, że leków nie chcę, bo karmię piersią). Dostałam skierowanie do szpitala i tam przyjęto mnie na oddział. Spędziłam tam 2 noce i wyszłam praktycznie na własne żądanie, bo i tak nikt nie wiedział co mi jest. Dostawałam tylko kroplówki, aby w końcu zeszły mi kropki. A diagnozy żadnej…
Wiecie jakie to straszne uczucie był z daleka od swojego dziecka? Przez poprzednie 2,5 msc praktycznie się z Emilią nie rozstawałam, a tu nagle taki cios… Bałam się jak to będzie z opieką – no bo tata to jednak nie mama, ze wstawaniem do Małej w nocy – mój mąż niestety nie słyszy płaczu w nocy – zawsze wstawałam tylko ja (w tym czasie jakoś zadziałał instynkt tacierzyński;)), no i karmienie. Przecież moje dziecko było ode mnie uzależnione, a teraz co? Butelka?
Nie miałam wyjścia i musiałam się zgodzić na takie rozwiązanie. Mąż podał Emilce mleko – dla niej nie było żadnej różnicy, a ja regularnie co 3h ściągałam mleko laktatorem ręcznym. Po 40 min siedziałam i odciągałam pokarm, ale nie było to tak skuteczne jak ssanie córki. Cieszyłam się z jednej strony, gdy mąż opowiadał, że Emilka dobrze sobie radzi i ładnie je itd., ale w głębi serca byłam zazdrosna.
Najgorszy był powrót do domu. Bardzo się cieszyłam, że w końcu przytulę moje słoneczko – jeszcze 24h nie mogłam karmić, po ostatniej dawce lekarstw i musiałam tez karmić Emilkę butelką. To w końcu była dla mnie ogromna nowość… Pytałam jak mąż to robił, jak wyparzał butelki, jaka woda, itd. Pytań mnóstwo… Ale widziałam, że Emilce odpowiada mleko i pije chętnie. Kiedy jednak minęły 24h ja uradowana chciałam nakarmić moje dziecko i wtedy pojawiło się wielkie rozczarowanie z mojej strony – moje dziecko nie chce pić z cyciusia! Ogromny bunt i brak chęci picia z piersi był dla mnie wielkim ciosem. No ale czego mogłam się spodziewać – ze smoczka leci, a z piersi dziecko musi się więcej przyłożyć, aby się najeść. Strasznie płakałam i ubolewałam na tym… Pamiętam, że szukałam pomocy na forach internetowych, u lekarza pediatry, napisałam nawet płaczący apel o pomoc do jakiejś poradni laktacyjnej, ale niestety nawet mi nie odpisali na maila 😦
W głowie miałam dwie myśli – odpuścić, albo walczyć… Mąż już miał chyba dość mojego płakania i ciągłych rozterek, ale ja się nie poddałam. Trochę brałam Emilkę na przetrzymanie, zachęcałam, zaciskałam zęby jak płakała. Laktacji nie miałam już takiej jak wcześniej, bo laktator nie potrafił jej tak pobudzać, ale ostatecznie stanęło na tym, że 4-5 karmień na dobę było moich, 2 z butelki. To był dla mnie duży sukces i ogromna radość… Karmiłam jeszcze bardzo długo, ale mój pokarm powoli stawał się dodatkiem – bo przy mieszanym karmieniu szybciej wprowadza się też nowe elementy jadłospisu Malucha. Ale to co mogłam najlepszego dać dziecku – dałam i jestem z tego bardzo dumna! 🙂
Każdej mamie polecam osobiście karmienie piersią! To najpiękniejszy prezent dla naszego dziecka, jaki możemy mu dać i z pewnością cudowny czas, którego nikt nam nie zabierze. Tylko my i dziecko – sam na sam – i więź, która pozostaje na zawsze 🙂
A patrząc już tak czysto po ludzku, to jest to też o wiele wygodniejsza forma 😉 i dla leniwych mam, do których też po części się zaliczam, lepiej jest nie myć i nie wyparzać butelek, ale tylko wyciągnąć cycusia 😉
Wy też miałyście ciężkie przygody z karmieniem?